Doczytania – Krzymianowski / Kożuchowski

CYNIZM, PESYMIZM, LITERATURA

Gretkowska MIŁOŚĆ PO POLSKU

POLONIA NA PSYCHOANALITYCZNEJ KOZETCE

Manuela Gretkowska, MIŁOŚĆ PO POLSKU

Po Miłość po polsku sięgnąłem z przypadku, z niemałymi uprzedzeniami, usprawiedliwionymi poniekąd tytułem, i bez specjalnych nadziei. Po kobietach, którym dyskurs równościowy wbudował przekonanie o ich wielowiekowym i dobrze się mającym płciowym poniżeniu, rzadko bowiem spodziewam się empatii, zwłaszcza jeśli są do tego intelektualistkami. Ale najnowsza powieść Gretkowskiej to rzecz, która mnie sobą zaskoczyła. A zaskoczyła dlatego, że – chociażby przez kontrast z jej ostatnimi produktami (trudno bowiem byłoby nazwać je inaczej) w rodzaju Namiętnika – to naprawdę dobra książka. Można jedynie ubolewać, że autorka nie powściągnęła nieco swych ambicji dotarcia do istoty naszego narodowego bytu – bo gdyby z tego zamysłu zrezygnowała, wyszłaby jej powieść świetna.

Nie jest to może dzieło odkrywcze, zaskakujące, a tylko, albo aż, po prostu udane. Fakt ten to jednak dowód, że pisarz, nawet po okresie twórczej zapaści, może zawsze liczyć, jeśli nie na zmartwychwstanie, to chociaż odrodzenie. Jednym z najwspanialszych złudzeń pisania jest bowiem nadzieja, że przyszłość zasieje w naszych mózgach arcydzieło, którego ciemny kod, mimo wcześniejszych porażek, uda się nam w końcu pomyślnie przełożyć na niepokorne słowo. I nie jest to nadzieja, którą można zbyć wzruszeniem ramion. Może i sportowcy lepiej zarabiają, pławią się w luksusie i wygrzewają w blasku uwielbienia tłumów; cóż, kiedy po trzydziestce kończy im się życie. Akurat w momencie gdy pisarz planuje je zwykle rozpocząć na nowo.

Główny bohater i zarazem narrator Miłości…, psycholog Miłosz Kanecki, to były emigrant, który przeżywa regres powrotu do Polski. Wraca przegrany i zmęczony swą życiową klęską, losem rozwodnika i bankruta. Piekło to moje mieszkanie – wyznaje. Mimo pewnej przesady tkwiącej w tym stwierdzeniu (któż z nas jednak nie wyolbrzymia, mówiąc o swoich nieszczęściach) ten portret faceta zrujnowanego i wypalonego jest wiarygodny i bynajmniej nie groteskowy, czego można by, jak sądzę – niebezpodstawnie, oczekiwać po polskiej pisarce. Gretkowska swego bohatera jednak nie ośmiesza, nie kpi zeń, nie robi z niego szowinistycznego idioty, lecz traktuje poważnie i – o dziwo – ze zrozumieniem.

Ze zrozumieniem autorka traktuje również cud, który wydarza się repatriantowi ze Szwecji; cudem bowiem niezaprzeczalnym jest poznać kobietę swojego życia w wieku, gdy nie będzie już obwiniać ciebie o swoją przeszłość. Tym większym cudem, że istota ta obok niebanalnych przymiotów fizycznych posiada również zdolność do pozbawionej patosu i histerii wyceny swego życia: Żyłam jak trzeba, wychowywałam dziecko, tylko nie wierzyłam (…) Że trzeba rano wstać, że to ma sens. Nie jestem smutna, żadnej rozpaczy… chłodny osąd. (…) Tego, co wiemy, czego nas nauczono, starcza do trzydziestki, niektórym czterdziestki, a potem człowiek jest zdany na siebie? Najgorsze, ze nie potrafi z automatu, mechanicznie produkować iluzji. (…) Nie umiejąc się już oszukiwać, czuję się oszukana. Czy to nie dziwne?

Jak łatwo się z tych słów domyślić, wszyscy bohaterowie tej powieści, bez wyjątku, są wewnętrznie pokiereszowani, duchowo pozarzynani. Ich rany nigdy się nie goją, co najwyżej przysychają na moment, obandażowane jakimś plastrem – pracą, seksem, dziećmi. Jesteśmy ruchomymi, rozgadanymi wieżami Babel. Wynosimy bezwstydnie pod niebiosa miłość i z braku wzajemnego porozumienia rozsypujemy się w psychiczne ruiny.

Nie jest to zatem powieść – co wiele dodaje jej w moich oczach – sławiąca tak zwane wartości rodzinne, lecz waląca w nie raczej na odlew. Rodzina staje się w optyce Gretkowskiej głównie źródłem represji, niszczącą człowieka machiną, która zniekształca charakter oraz psychikę człowieka – i to niezależnie od tego, w jakim wieku ten się znajduje. Jadąc tu, mijałem domy, bloki fajnych rodzin. Zabetonowane sarkofagi Czernobyla. Głęboko zakopane problemy i niewidoczne promieniowanie. Dawka popromiennych uczuć rodzinnych okaleczająca następne pokolenia.

Dopóki Gretkowska porusza się między swymi bohaterami, zagłębia się w ich osobiste problemy i skazy, pozostaje na gruncie międzyludzkich relacji, robi to sprawnie i mądrze. Nieciekawie zaczyna być dopiero wtedy, gdy zabiera się za konstatacje ogólniejszej natury.

Kiedy bowiem Miłość… odrywa się od historii jednostek i zmierza w stronę bilansów – raportów na temat stanu męskości, kobiecości, polskości czy rodziny – popada w mentorski, wyniosły ton, dobrze znany choćby z lektury Gazety Wyborczej. Konstatacje Gretkowskiej (a niech będzie, że Kaneckiego) na temat polskości i polactwa w swej prostocie świetnie sprawdziłyby się bowiem w Wysokich obcasach. Polacy to w uogólniającym ujęciu pisarki banda sadystycznych machoidalnych negroidów, Polki natomiast składają się na masę biernych, bezradnych histeryczek; Matki Polki patrzące obojętnie, niczym krowy, na ojców kastrujących emocjonalnie swoich synów.

I nie chodzi mi bynajmniej o to, że Gretkowska nie ma racji, twierdząc, że Polska wypełniona jest popaprańcami, żyjącymi własną klęską – Nasze męsko-polskie błędne koło: chłopiec hodowany na prawdziwego mężczyznę broni się przed okaleczeniem, pogrążając w rozpaczliwej destrukcji. Kto rozejrzy się wokół, widzi wszakże, że mężczyźni (Polacy) dość często właśnie tak istnieją. Szkoda jedynie, że pisarka jako klucza do „męsko-polskiego” psyche używa całego tego meczącego psychoanalitycznego sztafażu, z jego nachalnymi symbolami: Abraham i Izaak, Tezeusz i Ariadna. W drugiej części powieści zaczyna trochę ciążyć to ciągłe freudyzowanie, grzebanie w skurczonych z braku miłości duszyczkach kolejnych postaci, podkreślanie naszej narodowej nerwicy. Nasz narodowy pęd do indywidualizmu jest ucieczką od państwa. (…) Zamiast leczyć swoje problemy, zająć się sobą, wszyscy, na siłę, uzdrawiają Polskę, kobiecość, Boga.

Teza, że wszystkie problemy Polaków biorą się z kompleksu tatusia czy mamusi, z braku miłości i niedojrzałości, czyli – ze złego wychowania, jest efektowna, ale sprawia też, że Gretkowska wpada w ten sposób w pułapkę tego, co zamierza zwalczać – ideologii. Jeśli mimo to Miłość po polsku jest naprawdę dobrą, wartą czytania powieścią, nie jest to bynajmniej zasługą publicystycznego konceptu, lecz talentu autorki.

4 comments on “Gretkowska MIŁOŚĆ PO POLSKU

  1. Anonim
    31/05/2019

    Nic Pani Gretkowskiej nie przeczytałem ale podoba mi się brzmienie Jej nazwiska. To dobry znak dla każdego twórcy od niedoszłego Jego czytelnika))

  2. terraustralis
    16/09/2011

    Ciekawe czy Gretkowska zna takie wiersze. 🙂

    Zwłoki – Charles Baudelaire

    Czy pomnisz, moja luba, cośmy to widzieli
    W ów letni ranek tak strojny w promienie?
    Na zakręcie drożyny trup się ścieli;
    A łożem jemu żwir i kamienie.
    Nogi wznosząc do góry, jak w rozpusty szale,
    Ziejące jadem to ścierwo gorące
    Otwierało cynicznie i niby niedbale
    Brzuch swój, skąd biły wyziewy trujące.
    Słońce ciskało żarem na ową zgniliznę,
    Jakby w płomieniach zgotować ją chciało
    I naturze dać stokroć zwiększoną spuściznę
    Materii niegdyś włożonej w to ciało.
    Niebo patrzało w szkielet, co z ciała wyzierał,
    Jak na rozkwitły kwiat w słońca promieniu;
    Smród zasię tak cuchnący stamtąd się wydzierał,
    Żeś się zachwiała jakoby w zemdleniu.
    Roje much nad tym brzuchem brzęczały zmurszałym,
    Skąd wylegały wciąż czarne gromady
    Robactwa płynącego potokiem zgęstniałym
    Wzdłuż tych żyjących łachmanów szkarady.
    Wszystko to się jak fala pięło, zstępowało
    Lub się miotało iskrzące od słońca,
    Rzekłbyś, że tchnieniem wiatru nadęte to ciało
    Ożyło znowu mnożąc się bez końca.
    I muzyka płynęła jakaś stamtąd gwarna,
    Jak wiatr szumiący pośród liści drzewa
    Lub jak ruchem rytmicznym kołysane ziarna,
    Które rolnik w przetaku swym przesiewa.
    Formy się rozpływały, były jak sen mglisty,
    Jak na sztaludze w pracowni malarza
    Szkic jeszcze nie skończony, by pamięć artysty
    Niepewna z trudem tylko go odtwarza.
    Za skałami ukrytej, niespokojnej suki
    Wzrok w nas utkwiony spoglądał straszliwie,
    Bo czekała tej chwili, kiedy cielska sztuki,
    Rzucone teraz, znów pochwyci chciwie.
    – A jednak będziesz do tej ohydy ponurej
    I ty podobna i pełna zarazy,
    O gwiazdo oczu moich, słońce mej natury,
    Kochanie moje, Aniele bez zmazy!
    Zaprawdę będziesz taką, o wdzięków królowo,
    Gdy już ostatnie wziąwszy sakramenta,
    Pod bujnym legniesz kwieciem i trawą grobową,
    By gnić, gdzie kości kryje ziemia święta.
    Mów natenczas robactwu, moja piękna, blada,
    Gdy pocałunki będzie wyżerać ci w grobie,
    Że ja miłości mojej, która się rozkłada,
    Treść i kształt boski wiernie chowam w sobie!

  3. terraustralis
    15/09/2011

    Ja pamietam Gretkowska tylko z uzywania slow: chuj,pizda,kurwa, itp Pamietam jak wygladala jako mloda dupa- taka przebojowa co by wypila mamrota z kazdym. Jednym slowem NAWIEDZONA. 🙂

    • Doczytania
      16/09/2011

      Myślę, że nie doceniasz erudycji Gretkowskiej, założę się, ze Baudelaire’a zna. I w ogóle to przyzwoita pisarka – może nierówna, niekiedy prowadzona przez zbyt oczywiste światopoglądowe założenia, ale naprawdę napisała kilka dobrych książek.

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 11/01/2011 by in lektury nadobowiązkowe, powieść and tagged .